Typowy atypowy - O pracy, rutynie i… dwóch kubkach herbaty
Share
Po ostatnim coming oucie poczułem niedosyt. Limit znaków mnie rozbił, a ja chciałem napisać więcej. Częściowo po to, żeby wyjaśnić się przed tymi, których spotkałem na swojej drodze. Częściowo – żeby mówić głośno o spektrum i pomóc innym.
Ktoś ostatnio powiedział, że budowanie marki osobistej to nie przypadkowe wrzutki, tylko ciągłość i historia. To jest właśnie moja historia. Moja seria. Może da mi coś zrozumieć o sobie, ale – mam nadzieję – da też coś wam. Czy to o własnym spektrum, czy po prostu o tym, że może też jesteście „typowo atypowi” lub jest nim ktoś z waszych bliskich.
Spektrum to tylko jedna z warstw. Obok mam całkiem „czerwony” charakter – choleryczny. Czy jedno ma związek z drugim? Nie wiem. Ale opowiem wam, jak wygląda dzień pracy kogoś takiego jak ja.
Poranek. Rutyna jako cel sam w sobie
Jeśli ktoś ma wolność decydowania o swoim czasie pracy, to wiele osób przyjdzie do biura raz o 8:00, raz o 9:30. U mnie – niezależnie od dnia tygodnia, od tego czy poprzedniego wieczoru była impreza, spotkanie z rodziną czy nawet urlop – zawsze byłem w biurze wcześnie.
Nic mnie do tego nie zmuszało. Po prostu miałem wewnętrzne poczucie, że skoro wcześniej zacznę, to wcześniej skończę – a to daje spokój. Ale to też coś innego. To rytuał. Rutyna. Mały, codzienny cel, którego realizacja daje dumę. Mimo że z boku może wydawać się bezsensowny, dla osoby w spektrum – to ma głęboki sens.
Ten temat będzie się przewijać w kolejnych tekstach – bo rutyna to nie tylko przyzwyczajenie. To mechanizm bezpieczeństwa.
Kiedy świat zaczyna zabierać kontrolę
Z czasem w życiu pojawia się więcej obowiązków, które są „z zewnątrz”. Czego nie kontrolujesz. Spotkania, przesunięcia, zmiany planów. I wtedy – bez względu na to, co robisz – w głowie siedzi myśl: „Już powinienem być w pracy. Już powinienem być w rytmie.”
Każda minuta poza „normalnym ceremoniałem” boli. I z czasem tych przesunięć jest coraz więcej. I przychodzi moment, w którym ten wewnętrzny system przestaje działać.
Wtedy wszystko się kończy. Nie będzie już stałych godzin. W głowie zapada decyzja: „To nie ma sensu. Nie warto się o to starać.”
To nie jest dramatyczna zmiana. To bardzo logiczna – zero-jedynkowa, „excelowa” decyzja. Ale z boku często nikt jej nie zauważa. A jej skutki dla osoby w spektrum lub jej bliskich bywają bardzo smutne.
Start pracy: komunikatory i herbata
Pierwsza rzecz po wejściu do biura? To zależy od poziomu stresu. Zaczynam albo od sprawdzenia komunikatorów, albo od herbaty.
Komunikatory – muszę wiedzieć, co mnie czeka. Przez pierwsze pół godziny przeglądam wszystkie wiadomości, maile, zgłoszenia. Oznaczam rzeczy, które są zadaniami. W głowie dzielę je na „bieżączkę” i „projektówkę”. Jeśli coś mogę zakończyć w 5 minut – zamykam temat od razu.
Herbata – nie piję wody, choć próbowałem się przekonać. Zawsze muszę mieć coś do picia pod ręką. W domu mam litrowy dzbanek, w biurze – od razu zaparzam dwie herbaty. Czasem w międzyczasie zdążę jeszcze wypić kawę z ekspresu ☕
Noszę wszędzie dwa kubki, mam swój ulubiony. Niby drobna rzecz ale pokazuje że atypowi nie trzymają się "społecznych konwensansów". Nie raz ludzie patrzyli na mnie w pracy jak na kosmitę że tuptamt mając ze sobą zawsze dwa kubki i że mam swój ulubiony kubek, ale dla mnie to było i jest kompletnie obojętne. To nie jest ekscentryczność. To mój rytuał i sposób na zachowanie spokoju.
8:00–12:00 – najczystsza forma efektywności
To moje złote godziny. Biologia? Może. Ale ja faktycznie wtedy działam najlepiej. Chcę w tym czasie zamknąć wszystkie rzeczy rutynowe i „bieżączkę”, żeby w głowie mieć spokój i wyciszyć zewnętrzne bodźce.
Im więcej mam do zrobienia, tym szybciej to robię. Nie wstaję od biurka. Jestem w trybie zadaniowym. Gdy pojawia się tego stanowczo za dużo to zaczynam się wypalać. Szybko.
Co robię w tym czasie? Obsługuje żądania podmiotów danych, aktualizuję rejestry, przeglądam maile, sprawdzam proste umowy, uczestniczę w statusach i szybkich callach.
I choć może brzmi to jak teoria – w praktyce to naprawdę się udaje.
O 12:00 przychodzi nagroda: obiad. Moim rekordem było jedzenie przez pół roku o 12:00 zawsze kurczaka "Gom Bao" w pobliskim chińczyku🥡
13:00 – zmiana trybu: projekty i kreatywność
Po obiedzie zaczynam drugą część dnia. Wchodzę w tryb kreatywny. Tworzę szkielety nowych koncepcji, infografiki, piszę opinie, projektuję rozwiązania.
Nie chcę wtedy dostawać „bieżączki”. Bo choć zrobię to w 5 minut, to... będę po prostu zdenerwowany. To wytrącenie z trybu.
Muszę mieć kontrolę. Każda rzecz musi być tam, gdzie jej miejsce. Nawet mail odczytany o 15:59 – jeśli nie zamknę go od razu, będzie w głowie siedział do 8:00 następnego dnia. Choć i tak postaram się go „domknąć” przed wyjściem.
Ostatnia godzina – sprzątanie cyfrowego biurka
Robię to, czego rano się nie dało. Uzupełniam raporty, odpowiadam na pozostałe maile, kontaktuję się z klientami. 12:30 i 15:00 to moje ulubione godziny na szybki telefon, dopytanie o bieżące tematy, odrobinę small talku 📞
Nie znoszę myśli o zostawieniu rzeczy „na jutro”. W moim systemie wszystko musi być zamknięte. Tak działa moja głowa.
Powrót do domu – pieszo, ile się da
Nienawidzę samochodów. Nie jeżdżę nimi do pracy. Zawsze staram się dojść pieszo lub wysiąść przystanek wcześniej.
Spacer pozwala mi się zresetować.
Ale to już temat na inny dzień 🙂
Jeśli coś Ci w tym tekście zagrało…
…zapisz go.
Jeśli chcesz więcej – obserwuj.
A jeśli czujesz, że coś w Tobie poruszyło – napisz. Serio.